piątek, 22 listopada 2013

Klops

Lidl dopuścił się poważnego uchybienia w sferze marketingu i wizerunku marki. Dział reklamy przepuścił okazję do przeprowadzenia ogromnej kampanii reklamowej ot tak sobie i naraził się na niebagatelne straty.

Dlaczego tak uważam? Ostatnio, jak to czasem zdarza mi się robić, wybrałem się rano, tj. około godziny 7:30, po świeże, chrupiące, gorące, świeżo rozmrożone pieczywo. Już witałem się z gąską, ale niestety okazało się, że owej metaforycznej gąsce mogę co najwyżej przez szybę pomachać. Godziny otwarcia? Od ósmej.

Biłem się z myślami stojąc jak wariat przed zamkniętym sklepem. Czy parę dni temu byłem tu po ósmej? Przecież realizowałem identyczny plan, zatem pora musiała być co najmniej zbliżona. Po dłuższej chwili otrząsnąłem się z szoku, pogodziłem się ze świadomością, że z chrupiących bułeczek nici i oddaliłem się.

Dopiero później upewniłem się, iż w rzeczy samej godziny otwarcia sklepu uległy pewnej kosmetycznej zmianie. Cóż, być może moje 5 złotych zostawiane tam w pierwszej godzinie funkcjonowania średnio raz na tydzień faktycznie nie gwarantowało rentowności. Tak samo  najwidoczniej nie przekonywała nikogo doświadczana przeze mnie w czasie spożywania porannej bułeczki rozkosz. Trudno, tak pewnie musiało być i nawet nie mam w myśli, aby z tym polemizować.

Chcę zganić wspomniany na wstępie oddział odpowiadający za wizerunek marki Lidl. Wprawdzie ich uchybienie nie uderzyło w moją kieszeń, ale i tak rad będę zwrócić im uwagę. Pomyślcie: o ile większa byłaby radość z wizyty w sklepie, ile artykułów więcej bylibyście w stanie kupić, gdybyście tylko mieli pewność, że pracownik obsługujący Was przy kasie z pewnością będzie radosny, nie przerazi go ilość rzeczy, które mu podacie. Moim zdaniem podarowanie klientom takiej pewności byłoby strzałem w dziesiątkę, bynajmniej nie taką wytatuowaną na stopie.

Dlatego wielkim błędem było niepoprzedzenie zmian wielką kampanią z  wszechobecnymi billboardami krzyczącymi: "To właśnie dla Ciebie otwieramy się później, by nasi pracownicy mogli się wyspać i pełni radosnej energii przyjść do pracy, piec dla Ciebie przepełnione miłością bułeczki, z uśmiechem kasować Twoje produkty i brać Twoje pieniądze!".

Ale niestety, ktoś na górze musiał stwierdzić, że lepiej będzie pozostawić interpretację klientowi. I przegrać! Tak, drogi Lidlu, przegrałeś! Przegrałeś moje cotygodniowe 5 złotych.

poniedziałek, 21 października 2013

Ci obrzydliwi lobbyści

Długo się zbierałem, żeby o tym napisać - to fakt. Sprawa, jaką zapragnąłem tym razem poruszyć, nie jest jednak sprawą byle jaką i nie można do niej byle jak podejść. Bynajmniej! Namysłom nie było końca, długo też wahałem się, czy w ogóle bezpieczne jest publiczne podnoszenie tej kwestii. Dlaczego? Bo jest to problem dotyczący każdego człowieka żyjącego na tym świecie. No, może nie tego żyjącego w dżungli pełnej liści... Bądź co bądź sprawa jest dosyć delikatna, a wzniecanie dyskusji na jej temat może być niektórym nie na rękę, jakkolwiek to zabrzmi w kontekście tego, co zaraz napiszę. Finalnie stwierdziłem jednak, że nie mógłbym spojrzeć sobie w oczy, gdybym stchórzył i zamilkł w strachu przed zemstą bezwzględnych lobbystów.

Przechodząc w końcu do meritum, muszę stwierdzić z przykrością, że świat pełen jest wrednych lobbystów. Lobbują wszędzie, nie oszczędzają żadnej dziedziny, niczego nie oszczędzają. No i dobra, niech wymyślają nowe okropne choróbska, leki na te choróbska, niech udają, że nie ma samochodów na wodę, napędu antygrawitacyjnego, że 11 września to alkajida. Tak to już jest i koniec. Godzę się z tym, przynajmniej dopóki jestem w miarę zdrowy i nie stać mnie na żaden samochód.

Jest jednak coś, z czym pogodzić się nie mogę i o tym właśnie chcę napisać. Dłużej nie zamierzam tego tłamsić, poza tym nie ukrywam, że marzę o tym, by cokolwiek w tej materii zmienić. Bez względu na konsekwencje, na osąd społeczeństwa, w końcu też bez względu na reakcję rumiankowego lobby. Zdaję sobie sprawę, że marzenie mam raczej odległe, że zadanie stawiam sobie karkołomne, no ale taki już ze mnie ambitny chłopak.

O ile często stwierdzenie o istnieniu jakiegoś lobby sprowadza się do formułowania teorii spiskowej, o tyle w tym przypadku moja pewność jest bardzo wysoka, tak jak zresztą obiektywnie oszacowane prawdopodobieństwo. Ciężko bowiem doszukiwać się innych przyczyn obecnego stanu rzeczy, jeszcze ciężej byłoby wymyślić coś bardziej logicznego.

Przechodząc do meritum jeszcze bardziej,  muszę z jeszcze większą przykrością stwierdzić, że społeczeństwo, w którym żyję jest zmanipulowane w drastycznym wręcz stopniu. Teoretycznie lobbystom powinno to w zupełności wystarczać, bo czego więcej trzeba, by sprzedać swój produkt, poza przekonaniem kupujących o jego niezbędności? Z pewnością żadne inne kroki nie są konieczne, ale rumiankowe lobby jest obrzydliwie zaborcze. Tą zaborczością ja osobiście się brzydzę i znieść jej nie mogę. Co robi owe lobby? Wykańcza, a może nawet przekupuje producentów mających za target klientelę opierającą się aksamitnym naciskom. Tym samym stara się odebrać nieomamionym dany przez boga (i rynek) wolny wybór!

No bo jak inaczej wytłumaczyć, że idę do wielkiego Tesco, szukam porządnego papieru toaletowego, a wybrać mogę tylko między super miękkim, różowym papierem z pięknym wzorkiem, (jeszcze) pachnącym pieprzonym rumiankiem, a równie miękkim białym papierem o tych samych atrybutach? No, oczywiście mogę wybrać jeszcze papier prestiżowej marki tesco value, którego nawinięto aż po dwa metry na rolkę, bo gdyby mocniej naciągnąć, to by się wziął porwał. Czy tylko takiej szarości doświadczył świat? Dobrze wiem, że nie i choć rumiankowe lobby tak mocno pragnie, by myślał tak każdy, jednak każdy rozsądny człowiek wie, że jakikolwiek velvet schowa się przy porządnym szarym papierze, o który niestety jest coraz trudniej. Pomimo tego, że niewiele możemy z tym zrobić, to warto chociaż mieć świadomość, kto za tym stoi. Wiemy też, jaki szacunek należy się wytwórcom, którzy wciąż opierają się naciskom i pozostają wierni swoim, chociaż szarym, to jednak zacnym ideałom.

______________________________________________________
Za wszelkie niedostrzeżone przeze mnie, a dostrzeżone przez Was błędy przeprasza autokorekta.

Pozdrawiam (:

środa, 25 września 2013

Kult pieniądza

Wpis dedykuję autorowi komentarza, który wyrwał z marazmu.

Kochani moi, blog porzucony, bo straciłem wiarę w świat, na którym żyję. Zapowiadało się tak miło, a tu klops. Nie mogło być inaczej, po prostu byłem już pewien, że to miejsce nie jest zdatne do życia. Nie dla mnie. Nie dla osoby wrażliwej, nie dla idealisty, tak samo jak nie dla Indian. 

A jednak, choć nie było szumnej dezaktywacji, następuje wielka reaktywacja! Oto wlana w serce nowa nadzieja i to przez nikogo innego, a przez zwierzchnika kościoła rzymskokatolickiego, zwanego tu i ówdzie papieżem, a jeszcze gdzie indziej ojcem świętym. Dla mnie to po prostu Franczesko. Poczciwy, wesoły dziadzio, który, ani się obejrzycie, przywróci świat na właściwe tory! Sam w to nie do końca wierzę, ale wszystko wskazuje na to, że niedługo odniesie on spektakularny sukces. Nie na skalę Watykanu; nie na skalę swojego kościoła, ale na skalę całej ludzkiej cywilizacji! Przepraszam za tą przemysłową ilość wykrzykników, ale moja euforia jest nieopisana! 

Oto Don Padre Franczesko w spontanicznym odruchu przemówił do ludu, że pieniądz nie może być bożkiem, że koniec z kultem pieniądza, że trzeba z nim walczyć! Kochani, Panowie (i Panie), czapki z głów, oto Geniusz! Nie mówię o Chopinie - mówię o Franczesko! Antycypując*, powiem do czego zmierzam: miarą wielkości człowieka są jego spontaniczne odruchy. Wiecie co rozumiem przez spontaniczny odruch? Dla mnie to jest na przykład umycie po sobie talerza, albo dwuminutowa przebieżka wokół domu. A dla Franczeska? Dla niego to zmienianie losów cywilizacji. I tu jest ta subtelna różnica. To jest odpowiedź na pytanie, dlaczego ja nie jestem posłem, prezydentem, papieżem. Nie chodzi o to, że mam dopiero dwadzieścia lat, chodzi o te właśnie odruchy. Wyobraźcie sobie, że idziecie przez park w leniwe niedzielne popołudnie i nagle myślicie sobie: "ach, ładna dzisiaj pogoda, chyba zmienię świat". Macie tak? Nie macie. Nawet jeśli macie, to nic Wam z tego nie wychodzi. A Franczesko? Dla niego to jest jak splunąć.

O co w ogóle chodzi, dlaczego niby Don Padre Alternativo Franczesko zmienia jakiekolwiek losy? Może jeszcze tego nie widzimy, ale już wkrótce na pewno wiele spraw zacznie przybierać nową formę. Już sobie wyobrażam zreformowane nabożeństwo: setki ludzi w kościele, między ławami przeciska się kościelny z pełną tacą, a ludzie sięgają. Kto ile potrzebuje, tyle bierze. Albo lepiej - ludzie podchodzą do komunii, a kapłan każdemu piątaka do buziaka. Kiedy dokładnie nastaną te czasy? Dokładnie nie wiem, zapewne niedługo i mam nadzieję, że Wy mi o tym powiecie, bo ja mogę coś przeoczyć. Generalnie bez takiej informacji nie próbujcie zaczynać rozmowy na temat mojego nawrócenia. 

Wszystko wskazuje na to, że Franczesko obrał sobie za cel spokój kleru, który już jest zaburzony jak dawno, a cały czas spadają na niego kolejne bomby. Jak tak dalej pójdzie, zestresowani pasterze nie będą mogli się skupić na należytym wypasaniu dusz, a rynek zaleje fala wtórnych dóbr doczesnych: 


A podsumowując w kilku słowach, watykański pijar jeszcze nigdy nie działał tak sprawnie i celnie.

*użycie słowa antycypując dedykuję pamięci osoby, która powiedziała mi, co to słowo znaczy (i wiele innych ciekawych rzeczy). 

Pozdrawiam, lajkujcie! (:

wtorek, 3 września 2013

Lajfstajl gimboli

Dzisiaj zajmę się dla rozrywki gimbolami, a właściwie ich szczególnymi odłamami.

Uwielbiam młodych myślicieli, którzy udzielają się głównie na kwejkach czy innych demotywatorach i mistrzach-kropka-org. Dlaczego ich lubię? Bo tak fajnie się szarpią między sobą, szczególnie często gimboateiści i gimbokatolicy. Najpierw usystematyzujmy te dwie grupy, dla których nazwy stworzyłem dwie minuty temu.

Obie grupy są reprezentowane przez osobników posiadających więcej cech wspólnych niż różniących. Zarówno gimboateiści jak gimbokatolicy mają silną potrzebę eksponowania swoich poglądów oraz równie silne, jeśli nie silniejsze, przekonanie o swojej racji. Posiadają też dosyć stabilny i ograniczony zestaw argumentów, które wytaczają automatycznie jeśli zaistnieje potrzeba. Wiek gimboli mieści się najczęściej w zakresie 15-20, ale możliwe są też odchyły sięgające dwóch lat. 

Przejdźmy do różnic. Gimboateiści to mali odkrywcy, którzy swoim arcykrytycznym i dojrzałym okiem spojrzeli raz na boga, raz na nic, jeszcze raz na boga, po czym wybrali nic. Następnie od innych gimboateistów poznali tajniki ideologii i metody walki z gimbokatolami. To w zasadzie wszystko o nich.

Gimbokatole z kolei to ludzie wychowani jak bóg przykazał. Nie mieli tak arcykrytycznego oka jak gimboateiści, woleli pozostać przy ustawieniach, jak to się teraz mówi, defaultowych. Bo rodzice mają rację zawsze i na pewno kitu by nie wciskali byli. Gimbokatole również zapoznają się ze swoimi argumentami, dowodami i bógwieczym służącym do walki. Na kwejku oczywiście, to jest pole bitwy adekwatne to sprawy.

Od razu proponuję dodać powyższe nazwy systematyczne do swoich przeglądarkowych słowników, żeby nie było podkreślania. Prędzej czy później i tak trafią do powszechnych słowników.

Tak naprawdę trzeba by się spytać amerykańskiego wywiadu, by dociec, kto zaczął wojnę tych dwóch zacnych grup. Moim zdaniem byli to gimboateiści, ale aktualnie funkcjonuje już coś w rodzaju perpetuum mobile i w sposób samowystarczalny obie grupy nakręcają się nawzajem. Kto jest głupszy? Z przykrością muszę stwierdzić, że w moim odczuciu głupsi są gimbokatole. Dlaczego mam takie odczucia? Bo dają się wrobić już na wejściu i przyjmują idiotyczne założenie narzucone przez gimboateistów: na wszystko muszą być dowody, ludzki umysł może pojąć wszystko. Cóż, taki wiek. A gimboateiści i cała reszta, jeśli myślicie, że wasze pięć zmysłów to szczyt możliwości wszechświata, to macie bardzo kiepske wyobraźnie.

Nie wiem po co w ogóle zajmuję  się takimi durnotami, idę spać. W ogóle współczuję każdemu, kto dotarł do tego miejsca. W ogóle macie jeszcze obrazek mistrza Mleczki w nagrodę:

Tak to wygląda.

Musiałem coś w końcu wrzucić, otrząsnąć się z wakacyjnego marazmu...

Pozdrawiam! (:

sobota, 17 sierpnia 2013

TSJ - odcinek 3: Tu się uderz KRRiT!

Właśnie przeczytałem informację, że Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji nałożyła karę na TVP za wyemitowanie skeczu kabaretu Limo. A właściwie za powiedzenie, że papież też jest człowiekiem, który czasem pierdzi. Wiele osób wyrażało oburzenie takimi obrzydliwymi żartami. Swoje oburzenie wyraziła nawet parlamentarny zespół ds. przeciwdziałania ateizacji Polski. Co to w ogóle za zespół, kto to wymyślił, dlaczego to funkcjonuje i chapie pieniądze?!  Muszę kiedyś zgłębić jakie sukcesy ma na koncie...

Mniejsza z tym, KRRiT uznała, że swoboda wypowiedzi została przekroczona, że uczucia religijne zostały obrażone, że godność osobista została naruszona. Do cholery, w jaki sposób, pytam się! Czyja godność, Jose Arcadio Maria Pedro Bergoglio? Zgłosił, że ma jakiś problem, że jakieś oszczerstwa padły, a może że nie pierdzi?! Wyobraźcie sobie, że Abelard powiedziałby to samo, tylko o prezydencie RP. Kto by się oburzył? Nie wiem, na pewno nie politycy Prawa i Sprawiedliwości, pewnie także nie KRRiT. Ale świętego ojca nie wolno naruszać, nie wolno o nim mówić nic więcej poza tym, że jest on kurewsko mocno święty.

Jak można mieć tak zaciśnięte poślady, żeby oburzać się w takiej sytuacji? Nawet nie poślady, tu chodzi bardziej o ściśnięty do granic możliwości mózg...

A w sumie to gówno mnie to obchodzi, niech se żyją kretyny w swoim ograniczeniu. Ja jadę nad może, wrzucę fotki jak wrócę morze. I napiszę słów kilka o irracjonalnym przywiązaniu do PRAWDY, jak nie zapomnę. 

Pozdrawiam! (:

czwartek, 15 sierpnia 2013

Problem jest taki

Celebruję każdy dzień szalonych wakacji, udało mi się wyizolować od wszelkich istnień i sytuacji mącących sielankę. Ciężko jest mi się oprzeć wrażeniu, że jest to moim wielkim sukcesem, dzięki któremu wypoczywam nawet robiąc sobie kawę. Ba, nawet robiąc kawę komu innemu, czego jednak dla bezpieczeństwa wolę się wystrzegać. Jednak owo osiągnięcie kładzie się cieniem na moją płodność literacką, zatem również na tego biednego, porzuconego bloga. Można by powiedzieć, że udało mi się oczyścić umysł, głowę, aurę, innymi słowy - wydalić wszelkie odpady. Teraz brak postów wydaje się być w miarę logiczny, hę?

Generalnie to świetna sprawa i każdemu polecam. Wstaję rano albo mniej rano, funkcjonuję sobie w swoim małym środowisku. Jeśli czytam wiadomości, to tylko sportowe; jeśli rozmawiam, to tylko z tym, kto nie będzie chciał zaburzyć mojego spokoju. Nie muszę też odpierać żadnych ataków na moją osobę, co również bardzo sobie chwalę, bo z utrzymaniem radosnego samopoczucia nie ma zbyt dużo roboty. 

Jak jednak podejrzewam, od października sytuacja ulegnie zmianom, bo na całego rozpocznę funkcjonowanie w społeczeństwie, pośród ludzi, którzy choćby pośrednio będą gwałcić moje zmysły swoim zachowaniem. Wtedy ratunkiem okaże się ten biedny, zapomniany blog, a Wy będziecie pierwszymi (no, najdalej drugimi), którzy się dowiedzą o tym, dlaczego świat jest zły. Będę pisał o babach w dziekanacie, o których już kiedyś miałem świetny materiał, ale niestety nie prowadziłem wtedy bloga i wszystko pozapominałem... Będę pisał o ludziach, którzy żyją, by dawać świadectwo, najczęściej własnej głupoty. 

Ostatnio nawet zacząłem analizować pisemnie wojnę, jaka wywiązała się między katolami i atolami, głównie na portalu kwejk.pl. Niestety głupota obsadzona z równą siłą po jednej i po drugiej stronie barykady cholernie mnie zniechęcała do zgłębiania motywów ludzi walczących. Cholernie i zresztą skutecznie, bo porzuciłem to przedsięwzięcie na rzecz śnienia pięknych snów, których nie pamiętam. Jest jednak nadzieja, że wrócę do tamtej sprawy i napiszę PRAWDĘ. 

Wracając jednak na lajfstajlowy tor tego bloga, chciałbym Wam przedstawić dobrą metodę, coby post nie był taki pusty w całej swej objętości. Warto zauważyć, że po raz kolejny potwierdza się moja główna i autorska prawidłowość: Lajfstajl ludzki warunkowany jest przez życiowe ambicje. Dzisiaj rozpatrzę postawę człowieka, którego życiowe ambicje nie są wygórowane, ale są. Taki człowiek przyjmuje świadomość, że nie zmieni całego świata, nie będzie nim rządził, tak jak robi to kilka, no może kilkanaście rodzin. Po prostu nie urodził się na tyle dobrze, by to robić. Mimo takiego ciosu otrzymanego na samym wejściu (a w zasadzie, jeśli mówimy o początku życia, to na wyjściu), człowiek taki nie traci pogody ducha, sytuuje się pośród społeczeństwa i za bardzo się nim nie przejmuje. Przejmuje się niewielką grupą ludzi, którzy według niego są tego warci. Jego styl bycia nie jest nazbyt ekspansywny, dzięki czemu ludzie nie muszą na niego głosować w wyborach samorządowych i żadnych innych. Lubię takich ludzi, więc jeśli chcecie, to wiecie jak mi się przypodobać.

Dziękuję za uwagę, i zachęcam do lajkowania po lewej, technologia idzie do przodu, a jakże! Favikonę też fajną sobie sprawiłem, tam na górze przy tytule zakładki, Wam też mogę zrobić za pińdziesiąt złoty. Aha, i jeśli macie pokój jednoosobowy w Lublinie do wynajęcia to dawajcie znać, z chęcią wynajmę. 

Pozdrawiam! (:

wtorek, 6 sierpnia 2013

Musz to musz.

Nie ma o czym pisać. Za mocno poluzowałem poślady. Taka prawda, prawie nic mnie nie drażni. Jeśli już mnie coś drażni, to mam za małą wiedzę, żeby się wypowiedzieć. Ale do napisania tego zostałem wprost zmuszony. Bo powiedzcie mi do cholery: jaką rolę pełnią MUCHY na Ziemi? Na półkuli północnej? W strefie klimatu umiarkowanego? W Polsce? W Krasnymstawie, kurwa na Borowej?! Łażenie po krowach, żarcie gówna i bzyczenie. Coś więcej? Oczywiście: Latanie wkoło ryja i badanie go od wczesnych godzin porannych! 

Godzina szósta, minut piętnaście, a ja się budzę. Po cholerę? Jeszcze dwa miesiące wakacji, wstać mogę o dziesiątej, ale nie! Przyleci czarna zaraza, polata, polata, usiądzie. Na ręce - spoko; na nosie - kurwa, no nie! Tak nie będzie, więc wstaje, rozklejam oczy, całkowicie się rozbudzam, żeby tylko ją zamordować. Ale akurat się zmęczyła. Usiadła w najmniej widocznym miejscu. Powiedziałbym nawet, że się zdematerializowała. Nigdzie jej nie ma, więc myślę sobie, że zamknę okno, żeby swoich muszych kolegów i koleżanek nie zawołała, położę się i poczekam aż przyleci. Odczekała aż pogrążę się w błogim półśnie i wylądowała na swoim wymarzonym muszym Okęciu i moim czole jednocześnie. Z zimną krwią wstałem, pochwyciłem w dłoń broń i począłem szukać. Nie znalazłem, znowu do cholery. I tak jeszcze ze dwa razy, aż udało mi się zasnąć na prawie dwie godziny. Wtedy ten nędzny ścierwojad doigrał się. Poszedłem po broń dla prawdziwych eksterminatorów, solidną polimerową packę opracowaną prawdopodobnie przez wojska ZSRR. 

Gdy wróciłem wściekły do pokoju, aby dokonać ostatecznej egzekucji, dostrzegłem na drzwiczkach szafki czarną istotę. Ona też mnie dostrzegła. Dostrzegła również, co trzymam w ręku i chyba zdała sobie sprawę ze swojego położenia. Mimo wszystko wyglądała na usatysfakcjonowaną. Na pysku miała wściekły, psychotyczny wręcz uśmiech. Zrelaksowana siedziała tak i pocierała łapką o łapkę, a drwina ani na chwilę nie schodziła jej z parszywej mordy. Co dziwne, nie prosiła o litość, ani myślała też uciekać. Zabiłem ją wprawdzie bez mrugnięcia okiem, ale jej postawa w ostatnich chwilach życia dała mi cholernie mocno do myślenia!

To stało się oczywiste: życiową ambicją i celem tego nędznego insekta było przecież zniszczenie przynajmniej jednej nocy mojego życia, mojego snu i świętego wypoczynku! Sen jest niezniszczony tylko wówczas, gdy nikt i nic nie zakłóci go od zaśnięcia aż do zaplanowanego przebudzenia. Jeśli choćby na chwilę coś zmąci mój spokój, nawet już nad ranem, sen jest zrujnowany i traci wiele ze swojej niepodważalnej wartości. Zwróćcie uwagę, że mucha postępowała niewiele inaczej niż człowiek. Po spełnieniu swoich celów, ambicji, marzeń poczuła się spełniona, miała doskonałą świadomość swoich czynów, swoich osiągnięć i tego ile krwi mi napsuła. Pomyślała wtedy: "Teraz mogę umrzeć!" i oddała swoje życie, ale co przeżyła to jej, moich cierpień również nikt nie cofnie! 

Możecie w to nie wierzyć, ale jest tyle poszlak, więcej niż na zamach w Smoleńsku! Wystarczy pomyśleć jak wykwintną intrygę musiała uknuć jedna mała mucha. A może stoi za tym cały zastęp much, które tylko oddelegowały najbardziej oddanego rodzajowi muszemu śmiałka? Tego nie dojdziemy, ale pomyślcie sobie tylko, że owa mucha musiała zakraść się do mojego pokoju, kiedy mnie nie było, znaleźć kryjówkę i po prostu godzinami czekać, aż znajdę się w najbardziej błogiej fazie snu. Wtedy kilkukrotnie atakowała, aby zniszczyć mój wypoczynek, a gdy wstawałem, znowu wracała do kryjówki. To wszystko jednak nic wobec najbardziej znamiennego zachowania owego owada. Po przeprowadzeniu ostatniego ataku o godzinie 9:30, gdy udałem się po broń zagłady, mucha uznała, że misja została zakończona, że z pewnością już nie będę wypoczęty, że już nie opłaca mi się zasypiać (prawdopodobnie udało jej się podejrzeć, że ustawiłem budzik na dziesiątą). I wtedy właśnie wyeksponowała się na jasnej szafce, by oddać życie.

Właśnie, a za co złożyła największą ofiarę? Czy rasa ludzka dopuściła się kiedyś jakiejś straszliwej zbrodni wobec much? Jeśli tak, nie chcę sobie nawet wyobrażać, co je spotkało, skoro teraz mszczą się na każdym ludzkim istnieniu. Gdyby ktoś miał jakieś wiadomości na ten temat, proszę o podzielenie się nimi. 

Moje śledztwo zaprowadziło mnie tylko w jedno miejsce, mianowicie do pewnego kabaretu, który w jednej ze swoich piosenek wprost nawoływał do nienawiści wycelowanej właśnie w muchy! Chodzi o Kabaret Potem i piosenkę "Muchom NIE!". Należy jednak przypuszczać, że ich nienawiść też musiała wziąć źródło ze złych doświadczeń międzygatunkowych, stąd też nie można upatrywać w owej piosence przyczyny wojny, a tylko jednego z jej etapów.

Przy okazji muszę też dodać, że w mojej skromnej opinii piosenki Kabaretu Potem wyznaczają najwyższy osiągalny przez ludzkość pułap i polecić zapoznanie się każdemu z ich twórczością (nie tylko pieśniarską oczywiście). Stwierdzam też z nieskrywanym smutkiem, że niestety po dziś dzień do poziomu ich skeczy mało kto się zbliża. 

I tym wtrąceniem krytyka kabaretowego kończę dzisiejszy wywód po długiej przerwie spowodowanej niechceniem i niemaniemoczympisaniem.

Jeśli Ty też wypowiadasz muchom wojnę, polub mój fanpage i udostępnij notkę - niech ludzkość wie z jakim wrogiem się mierzy!



A tak nawiasem zaświtała mi właśnie taka obawa, że (zwłaszcza biorąc pod uwagę zwyczajowe zachowanie much) mam w głowie gówno.

niedziela, 28 lipca 2013

Świta Świętowita

Chciałem zapytać Was, czy to nie jest bolesne dla Waszych umysłów, że historia jest tak brutalnie manipulowana? Nie jestem ekspertem w tej dziedzinie - to pewne, ale tu nie trzeba wielkiej wiedzy by stwierdzić, że ktoś nieustannie czuwa nad tym, by w powszechnej świadomości funkcjonowały takie a nie inne wdruki.

Pytam bezpośrednio Was, którzy to czytacie (chociaż podejrzewam, że i tak nie odpowiecie zbyt obficie), bo jest to dla mnie dosyć mocno nurtująca kwestia, czy poziom takiego kształtowania świadomości osiągnął już brutalnie wysoki poziom. Wiadomo, na co Maksio jest uczulony, to o tym będzie pisał. Jak wiadomo (albo i nie) nie jestem człowiekiem, który uważał na lekcjach historii przez 12 lat nauki. Jednak pozostał mi taki zarys realizowanego materiału:
  • zgodny z ewolucją rozwój gatunku ludzkiego;
  • starożytne cywilizacje Rzymu, Grecji, Mezopotamii itd., wierzenia tych ludów;
  • dwie lekcje o plemionach zamieszkujących ziemie aktualnie polskie (pamiętam, że na Lubelszczyźnie byli Lędzianie!);
  • legendy o Ziemowitach i innych;
  • Mieszko I, chrzest Polski i wielki początek państwa polskiego;
  • wspaniali goście pokroju męczennika św. Wojciecha i tak dalej.
Wynika z tego następujący obraz: 
W czasach, gdy kwitła kultura w starożytnej Grecji, gdy rozwijał się Rzym, na ziemiach środkowej Europy sytuacja była zgoła odmienna. Koczownicze plemiona uczyły się hodować pierwsze rośliny, raczej jedli to, co udało im się upolować. Nie posiadali własnej kultury, ani żadnego cywilizacyjnego dorobku.W Rzymie, czy Grecji kwitła nawet sztuka, nie mówiąc o handlu. To były prawdziwe potęgi, do których z jakichś względów z żadnej strony nie zbliżył się żaden lud słowiański. Czas ciemności nie mógł jednak trwać wiecznie. Po wielu wiekach pozbawionych znamion rozwoju doszedł do władzy książę Mieszko, który przyjął chrzest. Pozbawiony dotychczas tożsamości narodowej lud zamieszkujący ziemie zarządzane przez Mieszka entuzjastycznie przyjął nowe wyznanie, które od razu zdobyło serca wszystkich (JUŻ) Polaków. Kraina nad Wisłą stała się wówczas piękną ojczyzną chrześcijańskiego narodu. Przez całą swoją historię naród ów był nękany, najeżdżany przez wszystkich. Jego rola w historycznym spektaklu to bronienie się do ostatniej kropli krwi z lepszym lub gorszym skutkiem. Najeźdźcy nie mieli litości, wyrzynali wszystko, co się dało, a ich zachowanie było godne najwyższego potępienia. Polacy w sumie tylko raz się odgryźli, zdobyli Moskwę na parę lat, ale oni to zrobili delikatnie, subtelnie, z gracją i należy im się za to chwała na wieki. Bo przecież tam nikogo nie zabijali, tylko sobie szli, szli, aż doszli i hyc, Moskwa zdobyta. I tak dalej, i tak dalej.
Naprawdę, coś w tym rodzaju zostało mi po dwunastoletniej MENowskiej kuracji i naprawdę napawa mnie to odrazą. Ciężko mi sobie wyobrazić, że człowiek nauczający historii nie stara się choćby podprogowo przekazać realnego obrazu historii, a tylko klepie podstawę programową, którą nie wiadomo kto skonstruował tak, by wciąż pogłębiała ignorancję narodu w sprawię jego korzeni, czyli rzeczy ponoć najważniejszej. I to jest równie obrzydliwe, że ci krzyczący o wadze pamięci o korzeniach jednocześnie łączą je z datą 966. Owszem, to jest początek, ale na pewno nie Polaków.

Dlaczego tak nikt nie powiedział mi w szkole, że Słowianie mieli swoje wyznanie, swoją bogatą mitologię? Tyle wiem o rzymskiej i greckiej. Nawet na języku polskim omawia się mity greckie. Są nawet pieprzone konkursy mitologiczne! A my, Polacy, przed 966 byliśmy zasranymi poganami. Ot i wszystko. To, że byliśmy poganami z kulturą dla nas na pewno piękniejszą od tej helleńskiej nie jest istotne. Nie na tyle, by powiedzieć o tym w szkole dzieciom, prawda? No bo chyba w programie pomija się rzeczy mało istotne. A może komuś jednak na tym zależało, tylko komu? Heee, heee,

Naturalną rzeczą jest, że wtłoczenie obcego wyznania ludowi nie jest rzeczą prostą, a złożoną. Składa się między innymi, a może przede wszystkim, właśnie z odbierania tożsamości, a proces ten nie trwa krótko, co najmniej setki lat. Jego przejawami jest na przykład niszczenie wszelkich miejsc kultu, nie mówiąc nawet o mordowaniu opornych. Przykazanie piąte, owszem, funkcjonuje, ale dotyczy tylko swojaków. Innowierców można w imię boga wyciąć, problemu nie widzi w tym sam Bóg, tak przynajmniej powiedział kiedyś panu Mojżeszowi. I tak, w wyniku owego procesu, w Polsce ostała się garstka rodzimowierców i kultywujących pamięć o pięknej przeszłości. Dobrze, że chociaż tyle, bo łatwo nie było. Posągów Świętowita i jego świty również nie ma zbyt wiele w polskim krajobrazie. Są za to piękne przydrożne kapliczki, których zagęszczenie jest pewnie podobne jak i ludności. 

Chciałbym, żeby chociaż jedna osoba za moją przyczyną zdała sobie sprawę jak znakomitych mamy przodków i jak nieładnie czynimy niszcząc, świadomie lub nie, pamięć o nich.

W ramach podsumowania wstęp do albumu "Równonoc", który bardzo przypadł mi do gustu, chyba koniec końców najbardziej z całej płyty. Podejrzewam, że nie wszyscy zaproszeni na nią zrozumieli ideę w stu procentach.

Czytał Tomasz Knapik.
A na deser udostępniany niegdyś wykład pewnego wesołego pana, który mówi w sposób sensowny o absurdalnych sprawach. Jeśli ktoś podziela jego sposób myślenia, może tu więcej nie przychodzić.


Jeśli bardzo chciałbyś naprawić swoje błędy w zakresie wyrażania szacunku dla swoich korzeni, polub mój fanpage. To stosunkowo mało, ale zawsze coś.


Chwała przodkom! (:

środa, 24 lipca 2013

Hyc o podłogę.

W odniesieniu do posta opublikowanego 20 lipca pragnę sprostować: jeśli stan rzeczy nie jest taki, że wszystkie kolorowe literki znajdują się na początku linijki, to znaczy, że niestety macie po prostu beznadziejne komputery (na Mozilli powinno być git). Nie martwcie się jednak, zapraszam do mnie! Za 50 złotych postaram się je przywrócić do ładu, lub doradzę jaki komputer należy zakupić. Przyjmę również stary komputer, żeby się nie walał. Na pewno nie będziecie żałowali. Poza tym  wybaczcie, że tekst jest zagmatwany i pokaleczony styl prezentuje, ale zabieg wprowadzenia wertykalnego przekazu podprogowego wymogło takie a nie inne kompromisy. Koniec sprostowania, treść posta na dziś:

Nastał kolejny ważny dzień dla Katarzyny W. To już dziś, 30 sierpnia 2018 roku, odbędzie się kolejna, 52. już rozprawa w sprawie śmierci małej Madzi. Menedżer Katarzyny trochę dał ciała, gdyż nie dopilnował grafiku swojej klientki. W konsekwencji musiała ona w ostatniej chwili przekładać sesję zdjęciową dla magazynu Playboy, by mogła spokojnie przygotować się do rozprawy i przedstawienia prawdy na temat wydarzeń sprzed lat.

Zarówno sędziowie jak i prokuratorzy wydają się być nieco zniecierpliwieni przebiegiem sprawy, część z nich z chęcią udałaby się na emeryturę, ale, jak sami mówią, zbyt honorowo podchodzą do całej sytuacji i chcą ją zamknąć raz na zawsze. Na to jednak póki co się nie zanosi, bo z każdą rozprawą oskarżona uzupełnia swoje zeznania o nowe informacje, które śledczy muszą weryfikować. Wiemy już od niej, że mała Madzia w dniu śmierci chciała udusić swojego śpiącego ojca i pogryzła psa, a jej śmierć była jednak wynikiem niefortunnej samoobrony oskarżonej przed ciosem młotkiem w kostkę. Ta śmierć po prostu musiała się wydarzyć dla bezpieczeństwa całego Sosnowca! - broniła się oskarżona. Wtórował jej adwokat, który postulował przyznanie swojej klientce honorowego obywatelstwa tego miasta. Zwracał jednocześnie uwagę na fakt, że pomimo wszystkich oszczerstw (jak zwykły nazywać zeznania oskarżonej media) pod adresem Madzi, nie pojawił się na żadnej rozprawie jakikolwiek jej prawny obrońca, co należy poczytywać jako niejako przyznanie się do winy.

Dzisiejszej rozprawy nie boi się Katarzyna W. tylko zespół sędziowski oraz prokuratura. Nie wiedzą, czego tym razem mają się spodziewać, oskarżonej za to nic nie zaskoczy. To ona zaskoczy, bo ona zna prawdę. W prywatnych rozmowach podobno często przyznaje, że chętnie by to wszystko skończyła, ale musi dozować wyciek informacji, który umożliwia jej przedłużanie procesu, a to z kolei pozwala jej na rozwój kariery. Teraz na przykład nie mogłaby sobie pozwolić na prawomocny wyrok, bo jest w środku kręcenia trzeciego sezonu Super Niani, formatu prowadzonego niegdyś przez panią Zawadzką, która jednak nie spisywała się w tej roli tak dobrze, jak pani Kasia. Na kaucję też trzeba w końcu jakoś zarobić, nie ma co tracić czasu w areszcie.

Co wydarzy się na rozprawie? Jakie nowe fakty wyjdą na jaw? Już niedługo Wam opowiem, pewnie pojutrze, albo za 4 dni. Nie wiem.

I jeszcze na koniec chciałbym zaapelować, byście w taką pochmurną pogodę nie wstawali z łóżek. Nie idźcie do pracy, nie wydawajcie pieniędzy. Dajcie światu odczuć, że nie lubicie pochmurnej pogody w środku lata! Niech świat zareaguje! Jeśli gospodarka będzie zwalniać każdego dnia, w którym niebo zajdzie chmurami, to na pewno znajdą się pieniądze na sterowanie pogodą! Pokażmy swoją siłę i leżmy w łóżkach. Cały dzień. Bez przerwy. Dziękuję za uwagę, do widzenia.


Nie podobało się? Tak czy owak polub mój fanpage, następne się spodobają!


Pozdrawiam! (:

wtorek, 23 lipca 2013

Hoser Arkadio Morales versus ks. Lemański

Świetne przedstawienie rozgrywa się nam ostatnio za sprawą niesubordynacji pana księdza Lemańskiego. W zasadzie to część zasadnicza dobiegła końca, ale echa jeszcze pewnie będą pobrzmiewać. Spektakl był przedni, dlatego czułbym się mocno nieswojo, gdybym się do niego nie odniósł. Ciężko byłoby zrecenzować ów jako całokształt, ale, jeśli rozszczepię go na drobniejsze aspekty, powinienem dać radę. 

Aspekt pierwszy: poglądy bohatera
Ksiądz Lemański zdaje się być człowiekiem myślącym dosyć racjonalnie, z tego co czytałem, przedstawia poglądy jakie nie przystoją księdzu, choćby o antykoncepcji, czy in vitro. Z opinii parafian wynika, że jest księdzem najlepszego typu, jaki można sobie wyobrazić. Ale to wciąż ksiądz. Mimo wszystko ocena niezła - 3.

Aspekt drugi: historia bohatera
Ksiądz Lemański został księdzem. Ocena niedostateczna. Koleś nie wiedział na co się pisze? Nie zrozumiał przez lata seminarium, że wchodzi do totalitarnej wręcz organizacji, że będzie pionkiem, który nie będzie mógł podejmować dyskusji z żadnym księdzem stojącym ponad nim? Miał chyba wystarczająco dużo lat, żeby pojąć te elementarne fakty swoim umysłem, który stara się przedstawiać jako sprawny. Nawet jeśli po latach doznał jakiegoś olśnienia, które kazało mu zacząć postępować tak a nie inaczej, to błędy młodości nie pozwalają na podniesienie oceny. 
Uwaga panie Wojtku! Nie wszystko stracone! Jest jedna szansa na zmianę noty: musi pan przesłać do mnie pisemne oświadczenie, że poświęciłeś pan te lata życia, żeby przeprowadzić dywersję w obozie kościoła. Proszę się zwrócić mailowo (adres w zakładce więcej o mnie, tam wyżej jest taka), to podam adres korespondencyjny. Nikomu nie pokażę!

Aspekt trzeci: zachowanie przełożonych
Przełożeni są przełożonymi dlatego, że dobrze ulokowali się i odnaleźli w kościelnej machinie, zapoznali się z jej zasadami. Można by generalnie powiedzieć, że są sprawniejsi umysłowo, jednak dla mnie odnalezienie się w takiej instytucji jest nie do pojęcia biorąc pod uwagę moją własną, osobistą i nietykalną moralność. A najważniejsze to być dobrym człowiekiem, jak wiecie. Przełożeni zachowują się tak jak powinni, stosują się do zasad, których zobowiązali się przestrzegać, w przeciwieństwie do pana Wojciecha. Chyba wiadomo, po czyjej stronie stanąć? Wszyscy katolicy powinni chyba bezsprzecznie zgadzać się z prawem kanonicznym, choćby go nawet nie znali. Ocena końcowa: niedostateczna z plusem. Uzasadnienie: przełożeni działają tak, jak powinni.

Aspekt czwarty: parafianie księdza Lemańskiego
Oni to sobie dopiero nawyobrażali. Skąd nagle pomysł, że ich zdanie ma jakieś znaczenie? Czy zbyt mało wyraźnie określa się podział ról w kościele? Wydaje mi się, że bardzo wyraźnie rysuje się (symboliczny) rozdział na owce i pasterzy. Nie znam przypadku, żeby owce o czymkolwiek decydowały w kontekście tego, kto nimi kieruje. Skąd w ogóle taka nagła wola, żeby dyskutować ze swoim bogiem, bo chyba tak należy rozumieć kwestionowanie decyzji jego wysłanników (jak podejrzewam działa tu zasada, że im wyżej kapłan siedzi, tym bardziej jest przez boga natchniony). A taki proboszcz to i przypadkiem mógł się zaplątać, bez natchnienia. Podsumowując: parafianie działają nie po katolicku - ocena bardzo dobra.

Aspekt piąty: co jeszcze słyszałem i czytałem?
Czytałem, że ksiądz Lemański po całej burzy starał się jednak umizgiwać do biskupa, żeby zatrzymać swoje stanowisko, czym dał świadectwo swojemu braku charakteru. Nie wiem ile w tym prawdy, ale jeszcze gorzej pod tym względem jest z całą resztą danych, które przekazują media. Stąd też należy uwzględnić ten głos i osądzić, że coraz mniej prawdopodobna jest wersja o dywersyjnej akcji pana Wojciecha, a coraz bardziej ta o tym, że pan Wojciech nie jest człowiekiem wielkiego honoru i idei. 

Koniec.

Chciałem przypomnieć jeszcze na koniec wszystkim Chrześcijanom oraz Żydom, że jeśli czujecie, że odciągam was od boga swoimi słowami (mam nadzieję, że nie), możecie mnie bez problemu zabić. Waszą stronę weźmie jeden z aneksów do piątego przykazania (13 rozdział Księgi Powtórzonego Prawa ze Starego Testamentu), zatem Jahwe również powinien być ukontentowany. Hihihi, pozdrawiam! (:

Lubisz to? Lubisz. To lub.



sobota, 20 lipca 2013

AKTUALIZANCJA! Napisz se posta o tym. A po co te zielone literki?

Jak zostałem zainspirowany do napisania tego obrazoburczego posta? Tą złośliwą tytułową sugestią zostałem raczej ewidentnie sprowokowany do sformułowania tego co poniżej. Słowa wygłosiła wesoła osoba (moją kochaną siostrą Ksenią dalej zwana), która pewnie nieświadomie podpisała nimi wyrok na swoje dobre imię. 

Ech, wyobraźcie sobie, jak ona się będzie paskudnie czuć czytając kolejne słowa tego posta. W tej chwili będzie rosło napięcie, może nawet zabrzmi subtelna nutka złości. Chociaż najciekawsze fragmenty będą dużo niżej, to siostra Ksenia już będzie tak spięta, że będzie czytać wszystko po kolei, bardzo uważnie, szukając wszystkich ukrytych sensów, jakie ewentualnie się mieszczą między słowami. Póki nie dobrnie do ostatniego słowa, póty będzie nią targać myśl, czy jej brat szalony byłby tak okrutny, by publicznie ją oczernić, wyprać wszystkie brudy na forum świata, wytknąć jej wady i zbesz- tać po prostu. Niestety, Kseniu, będę bardzo okrutny i opiszę wszystkie rzeczy, których nie chciałabyś czytać! Ależ ona musi teraz drżeć w posadach. Albo i lepiej; w pośladach, prawda, Kseniu?

I nie powiedziałem z tego wszystkiego o czym tak właściwie miałem se posta napisać? Upraszczając w znacznym stopniu sprawę to o tym, że podejrzewałem i oskarżałem siostrę o popełnienie błędu czy o nieprzemyślane działanie. Ale to niestety było tylko owocem niefortunnego zapomnienia. Zapomnienia o tym, że Ksencia ma jedną cholernie mocną regularnie wykorzystywaną stronę. Rzekłbym nawet, że tkwi w tej stronie jej doskonałość. Otóż nie popełnia ona błędów, zawsze też po jej stronie leży racja. To działa tak, że na pewnika wchodzisz w dyskusję, ufasz swoim osądom, wiesz, że kieszeń Twoja zawiera wygraną i czujesz się zwycięzcą. Rzucasz argumentami, które gdyby było trzeba to ojca Rydzyka (Sokratesa zresztą pewnie też) zbiłyby z pantałyku, a dyskutantka X i tak powie swoje i finalnie okaże się, że albo się elegancko przesuniesz (nawet nieświadomie) ze dwa metry w lewo, a Twoje miejsce zajmie Ksencia (wtedy racja, leżąca niegdyś po twojej stronie, nie ruszy się z miejsca i automatycznie będzie leżeć po stronie rywalki), albo będziesz takim cwanym kozakiem, że się nie ruszysz z miejsca, ale racja się przestraszy i sama dla świętego spokoju wstanie na nogi
i przejdzie na drugą stronę. W rzeczywistości niemetaforycznej, nieważne jak bym się starał, drugiego scenariusza uświadczam regularnie.
.
To właśnie o tym miałem napisać se posta, ale to by było za mało, więc może dorzucę jakiś gratis drobny, żeby se post odrobinkę chociaż był kompromitujący. Słowo jeszcze o żartach zatem na koniec:

Radosna jest bardzo moja siostra Ksenia, może tego nie wiecie i ma bardzo rozwinięte poczucie humoru. 
(Aaa, co on tu nawypisuje, przecież nie może skalać wyobrażenia ludzi o moim bardzo głęboko intelektualistycznym po- czuciu humoru - pomyślała Ksenia). 
Zdarza jej się nieraz rzucić naprawdę dobrym żartem, zgrabną aluzją o zabarwieniu humorystycznym. To wszystko jednak ewidentnie blednie przy prawdziwie popisowych żartach Kseni, na przykład przy frywolnych wierszykach (celniej opisuje je określenie miniatura poetycka), których tematyka jest raczej stabilna (tu Ksencia się uśmiechnie pod wąsem z nieskrywaną satysfakcją, że temat tematyki pozostawię bez podawania szczegółów). Również wysokie oceny zdobywają igraszne pytania retoryczne, które wartość zawierają same w sobie, bez żadnego kontekstu. Dzięki temu można elegancko przeciąć poważną dyskusję luźnym pytankiem typu... No, nie będę sobie pozwalał na kopiowanie mistrzyni, bo to nie na mój biedny mózg. Poproszę o uzupełnienie tekstu w komentarzu! 

Yo!


Daj lajka, nie wstydź się!


Pozdrawiam - Mistrz! (:

czwartek, 18 lipca 2013

Niewstydliwa sprawa

Muszę przyznać, choć niechętnie - ja też nie wstydzę się Jezusa.

Nie wypierajcie się Jezusa, bo on wyprze się was przed swoim ojcem, czyli przed sobą samym. Nie chcę sobie nawet wyobrażać jak wygląda życie tej szalonej rodziny.

Tak w ogóle to nie mam na dziś nic więcej do powiedzenia, nic mnie nie denerwuje i w ogóle eldorado. W zamian za straty jakie poniesiecie z tytułu braku moich myśli (a raczej w zamian za brak zysków) podam Wam pod nos krótki tekst o tajemniczym tworze zwanym Ebionim. Doceńcie gest, sami byście tu nigdy pewnie nie trafili. Tekst jest naprawdę zwięzły, a obrazoburczy jak mało który. 


Bardzo mi przykro, ale takie są fakty.
A tak poza tym to pamiętajcie, że i tak chodzi o to, żeby robić dobro!

Niech się wstydzi ten co robi, nie ten co widzi. 





Kliknij lajka!


Pozdrawiam! (:

wtorek, 16 lipca 2013

Mówię jak żyć - Maksymilian Max... niemedialne nazwisko

Przyszedł czas, by odpowiedzieć na kolejne lajfstajlowe pytanie. Strasznie mnie nimi zasypujecie, więc będę wybierał najciekawsze i odpowiadał. Wiem, że nie możecie się doczekać, dlatego na początek opowiem Wam, jak rozpoczęła się moja przygoda z rowerem.

Moi rodzice dali mi rowerek. Był bardzo mały, dziś już bym na nim nie pojeździł, i to nie tylko dlatego, że pordzewiał, z kół zeszło powietrze i generalnie jest w złym stanie technicznym, ale też dlatego, że wciąż jest bardzo mały. Wtedy jednak niemal od razu załapałem o co chodzi w świecie pedałów i bez choćby jednej wywrotki nauczyłem się jeździć z bocznymi kółkami. Wkrótce podjąłem odważne próby podróżowania (dookoła podwórka) na dwóch kołach. Tu już raczej bez wywrotki się nie obyło, ale nic konkretnego nie pamiętam. Później przyszedł czas na coś większego - kolejne setki kilometrów przemierzałem na czerwonym BMX-ie, chociaż i tak cały czas miałem ambicje co najmniej na dorodnego górala. Tego zakupiłem tuż po komunii za pieniążki od chrzestnej, która nie wiedziała, jaki rowerek mi wybrać. Ja zaś wiedziałem doskonale - padło na świetny, pancerny sprzęt o groźnym imieniu MAGNUM, bynajmniej nie 44. Nauczył mnie on wiele, a najważniejszą lekcją było to, że na wysokie krawężniki trzeba wjeżdżać ostrożnie, na pewno nie pod kątami z przedziału 1-45 stopni. Cały ryj zdarty, pamiętam jak przedwczoraj. Dalej było już co raz bardziej szalenie, ale początek historii z rowerem zawiera się w pierwszym zdaniu. 

Zatem przejdźmy pytania, od razu poruszymy ważny problem:

Renata pyta: W jaki sposób traktować portale społecznościowe? Do czego służą podstawowe funkcjonalności FB?

Przede wszystkim musisz uzmysłowić sobie, Renatko, jedną rzecz: to nie jest tak, że wszyscy mają kilkaset znajomych. Tylko Ty tyle masz. Twoi znajomi mają w znajomych tylko Ciebie, ewentualnie jakąś rodzinę, dla zasady. Tutaj pojawia się kluczowe pytanie: po co Twoim znajomym konto na facebooku? Odpowiedź jest oczywista: czekają na informacje od Ciebie, lub ewentualnie chcą Tobie coś przekazać. Dlatego funkcjonalność zwana popularnie ścianą, powinnaś traktować jako miejsce, gdzie możesz coś powiedzieć znajomym. Im bardziej lubisz swoich znajomych tym więcej powinnaś tam pisać, bo pamiętaj, że oni właśnie na to czekają! 
Postawą wzorową jest informowanie o aktualnej diecie, o planowanych wyjściach z domu, o planowanych zakupach, defekacjach, najlepiej o wszystkim, by Twoi znajomi poczuli, jak bardzo ich szanujesz. Podobnie sprawa ma się z informacjami, które Ty otrzymujesz od nich. Musisz zawsze mieć na uwadze, że pisali je oni (z oczywistych względów) z myślą właśnie o Tobie, dlatego w dobrym guście jest odpowiedzieć im w komentarzu, albo przynajmniej kliknąć lajka. Właśnie, co do funkcjonalności pt. "Lubię to!" - należy używać jej jak najczęściej. Jeśli poczujesz jakąkolwiek, choćby najmniejszą sympatię do jakiegoś obiektu, nie żałuj i kliknij! Pamiętaj, że to wszystko dla Twoich znajomych, by wiedzieli, czym się interesujesz, co lubisz, jaki prezent kupić Ci na urodziny i tak dalej.
Na koniec wspomnę jeszcze o wiadomościach. Są poboczną i bardzo mało użyteczną opcją facebooka. Tak naprawdę nie ma sensu zaprzątać sobie nimi głowy, rozgryzać kolejnego mechanizmu, bo wszystkie funkcje wiadomości doskonale spełniają wspomniane wcześniej komentarze i to nimi należy się posługiwać.

Mam nadzieję, że wyjaśniłem Ci kwestie, które Cię frapowały. Zapraszam do zadawania kolejnych pytań. Wszyscy możecie je zadawać w komentarzach lub mailowo (maxikb@gmail.com)

A oto pierwszy sprawdzian z lekcji: 


Pozdrawiam! (:

niedziela, 14 lipca 2013

20

lat minęło, w sumie nie jak jeden dzień, bo chwilę to trwało i dużo się działo. No ale minęło jakoś. To może na 20-lecie napiszę swój pierwszy wiersz, a żeby nie było zbyt trudno, to na początek biały.

leżę na łóżku po przebudzeniu
pisząc płodny być powinienem
bo doskwiera głód poranny
ale twórczy zdaje się być tylko brzuch:
genialnie generuje fantazje
albo raczej kaprysy
formy w każdym razie dość swobodne
optymizmem to napawa
że artysta we mnie drzemie
szkoda tylko, że tak nisko.

Myślę, że debiut całkiem niezły, jak chcecie więcej, to piszcie, bo widzę, że nic prostszego.

Ponadto dziękuję przecudownie wszystkim, którzy zdecydowali się mi złożyć życzenia urodzinowe, abo dopiero je złożą. To bardzo miła sprawa tak dostawać życzenia. Ja jestem trochę kiepski w tym, bo nie składam prawie nikomu życzeń, ale zapewniam, że wszystkim życzę jak najlepiej i gdybyście mieli gorszy dzień, to napiszcie do mnie, że nie dostaliście ode mnie życzeń nigdy i dzisiaj macie taki dzień kryzysu, że chcielibyście coś miłego usłyszeć. I wtedy bez problemu, naprawdę, nie żartuję!


A już za dwa dni odpowiemy sobie na najcięższe lajfstajlowe pytania z dziedziny: "ja a portale społecznościowe"! Czekajcie niecierpliwie!

Jeszcze napomknę, że jestem bardzo zawiedziony Waszą postawą, że nic mi tu nie komentujecie, nie dyskutujecie, no nic. Zróbcie cokolwiek, dajcie motywację, polajkujcie, udostępnijcie, łotewa! No.
Nic więcej dziś już tu nie napiszę, bo muszę iść. Przede mną siódme niebo. :]



Nie poparte badaniami.



Podoba się? Polub mój fanpage, niech spodoba się także Twoim znajomym!


Pozdrawiam! (:

piątek, 12 lipca 2013

TSJ - odcinek 2: Tu się uderz, panie Marku!

Znaleźć kompletnie idiotyczną wypowiedź, nie jest jednak tak łatwo jak się spodziewałem. Rzadko kiedy coś rzuca się w oczy, ale dziś zauroczył mnie pan ksiądz Marek Drzewiecki, który to rzekł co następuje: 
Osobiście jest mi bardzo przykro, gdy ktoś deklarujący się po stronie Jezusa jednocześnie poddaje się mentalności tych, którzy traktują człowieka jak rzecz do oglądania, a nie osobę, dziecko Boże zasługujące na szacunek i miłość i postępujące w sposób właściwy swojej godności. (...)Jeśli pani Agnieszka Radwańska spotka mężczyznę, który potrafi wiernie kochać i założy szczęśliwą rodzinę, wychowując dzieci w duchu katolickim, czyli zgodnie z Ewangelią miłości i błogosławionej czystości, to sesję zdjęciową, na którą się zdecydowała, będzie chyba chciała ukryć przed bliskimi. Błądzenie jest rzeczą ludzką, lecz kryterium dojrzałości jest mądra reakcja na błędy z przeszłości. Mam nadzieję, że p. Agnieszka Radwańska powie kiedyś, że tego typu sesja była błędem.
Wypowiedź dotyczy decyzji Radwańskiej o wzięciu udziału w sesji do specjalnego wydania magazynu ESPN "The Body Issue". Sesja oczywiście ma charakter rozbierany, stąd też tyle kontrowersji. Panie Marku, tu się pan uderz. Dlaczego? Boś pan nawet nie widział tych zdjęć, a pewnie nigdy nawet pan nie widział innych wydań tego magazynu, gdzie też pojawiały się rozbierane zdjęcia. Nie wiedzieć czemu, rozbierane zdjęcia kojarzą się panu tylko z ordynarną pornografią - nie wnikam dlaczego. To nie Playboy - celem wydawcy jest promocja zdrowego trybu życia i sportu, a nie rozpowszechnianie pornografii ze znanymi osobami. Tak słyszałem, ale wiadomo, że wszystko dla pieniędzy.

Widzi pan, panie Marku, może pan mieć nieco zaburzone postrzeganie świata i nie wiedzieć, że zdjęcie "gołej baby" nie zawsze jest pornografią. Ale to trzeba/należy/wypada wiedzieć, jak się nie ma piętnastu lat. Spodziewam się, że przekroczył pan ten wiek dosyć dawno

A poza tym, skoro wierzysz pan, że bóg obdarował wszystkich wolną wolą, to może nie uzurpuj sobie pan za dużo praw do tejże, nie traktuj pan tego daru jako największego nieszczęścia ludzkości i pozwól pan innym kierować się swoimi wartościami, nawet jeśli opowiadają się po stronie Jezusa, ale chcą promować sport i zdrowy tryb życia przy użyciu aktu, który, przypomnijmy, nie jest pornografią i nie jest czymś haniebnym. Chyba, że jest gówniany.

Pani Maria jest krytyczna wobec tej wypowiedzi.
Z przedostatniej chwili: 
Zdjęcia już się ukazały i tak jak można było przypuszczać, są, delikatnie mówiąc, gorszące. Popularne porównanie zdjęć Radwańskiej przed upadkiem i po jest najtrafniejszym komentarzem. Piłki tenisowe, które niegdyś dumnie tworzyły napis "JEZUS", dziś pływają bezładnie po wodzie. Wymowna metafora upadłej moralności.

Jeszcze niedawno pani Agnieszka nie wstydziła się Jezusa, dziś zamieniła Jezusa na własny tyłek.

A tak w ogóle czy zauważyliście, że na obu zdjęciach są te same piłki? Wprawdzie na tym nowszym nie tworzą już Jezusa, ale zachowały umiejętność chodzenia po wodzie. Bo Jezus się tak łatwo nie poddaje.


Spodobało się? Polub mój fanpage (ZA DARMO!), niech spodoba się także Twoim znajomym!


Pozdrawiam (:

środa, 10 lipca 2013

Wstęp do lajfstajlu.

Cholernie często w mailach pytacie mnie: jak odnaleźć własny styl, jak odnaleźć swoje miejsce na świecie? To więc Wam odpowiem, bo ja to wiem i śmiać mi się chce, jak ktoś tego nie wie, a do tego uważa, że ktoś inny akurat będzie wiedział. Na jakim świecie Wy żyjecie? No ale dobra - obiecałem, to nie będę cham. 

Odpowiedź jest bardzo prosta. Tym prostsza im mniejsze masz oczekiwania wobec życia - taka jest odwrotna proporcjonalność w tej kwestii. Dobra, zatem, żeby nie przedłużać, to jest tak: kwestia Twojego miejsca na świecie rozstrzyga się bez Twojego udziału kilka dni po narodzinach, gdy wynoszą Cię ze szpitala. I to jest najlepsza opcja z możliwych, rodzice nigdy Cię nie wyrzucą z chaty, masz dolce vita przez całe vita.

Co do Twojego stylu, to niestety tu sprawa nie jest taka prosta, bo trwa to trochę dłużej i jednak musisz się trochę do tego przyłożyć. Nie bój się, nie jest to dużo przykładania, musisz tylko obserwować i nie wtrącać się. Pierwszym rozpatrywanym aspektem stylu będą ubranka. W pierwszych latach życia nie zajmujesz się ubiorem ani trochę, bo ubiera Cię matka, ewentualnie ojciec. Później jednak sytuacja  będzie się zmieniać. Przede wszystkim musisz wychwycić moment, gdy zaczniesz już ubierać się samodzielnie, ale ubrania będą wybierać Ci rodzice. Wtedy musisz przyswoić sobie wiedzę kluczową: jakie ubrania nosisz w tym okresie. Jeśli to zrobisz, będzie murowany sukces. Gdy nadejdzie czas, w którym będzie trzeba samodzielnie dobrać garderobę, wystarczy tylko wspomnieć: "czego życzyłaby sobie mama?" i ten problem również będzie z głowy. Co do innych aspektów stylu sprawa ma się podobnie: po pierwsze obserwuj, po drugie naśladuj. Kontynuuj misję swoich rodziców, nie ma nic bardziej godnego i chwalebnego, zapewniam! 

Jeśli jest już dla Ciebie za późno na zastosowanie moich rad (bo masz więcej niż 6 lat), możesz starać się oczywiście cofnąć w czasie. Jeśli masz takie możliwości techniczne, przenieś się dosłownie, a jeśli możliwości techniczne zastępuje u Ciebie wrodzony polot, no to tylko metaforycznie. Jeśli bozia nie dała ani polotu, ani techniki, awaryjnym wyjściem będzie wykreowanie swojej osoby jako życiowo zupełnie nieporadnej. Zaistnieje wówczas szansa, że rodzice będą przeprowadzać wszelkie lekcje (stylu na przykład) i czynności wychowawcze ponownie, co stworzy Ci ponowną możliwość zastosowania się do moich zaleceń.

Oczywiście jeśli Twoja życiowa wybredność jest zbyt duża, to możesz swojego stylu i miejsca na świecie szukać gdzie indziej - droga wolna. Masz miliony możliwości, może nawet więcej, ale żadna nie da Ci takiej gwarancji sukcesu, jaką dostajesz wcielając moje rady w życie. Wybierzesz coś innego, proszę bardzo, zachce Ci się podbijać inne miasto, dajmy na to Lublin, pójdziesz na rozmowę kwalifikacyjną do wielkiej korporacji, nie zdążysz się nawet obejrzeć i BACH!, już leżysz, potrącony przez trolejbus. I co, warto było? A mogło być tak pięknie, mogłeś jeść teraz najlepszy na świecie obiad swojej mamy. Ale nie, zamaniło się.

Tak jak na początku napisałem, to był wstęp do właściwych lekcji lajfstajlu. Miał on na celu wyeliminowanie części publiczności przejawiającej najmniejszą wybredność wobec życia. Następne lekcje będą odpowiedzią na kolejne, coraz bardziej zagmatwane zresztą, pytania, także śledźcie uważnie, a może się troszkę ogarniecie.


Podoba się? Polub mój fanpage, niech spodoba się także Twoim znajomym!


Pozdrawiam! (:

poniedziałek, 8 lipca 2013

Co ciekawego w miasteczku?

Jak wiemy, najłatwiej jest narzekać. I na tym się skupię.

Krasnystaw jest miastem przynajmniej trochę nietypowym. Od ponad dwudziestu lat ciągle się zmienia. To znaczy zmienia się od kilkuset lat, ale nie do tego zmierzam. Zmienia się trochę na lepsze i trochę na gorsze. W tym czasie nawet co poniektórzy proboszczowie zdążyli się zestarzeć i odejść na emeryturę, a na jednym stanowisku nic się nie zmienia. Chodzi o niezniszczalnego burmistrza, który dostojnie wypełnia swoją funkcję od ponad dwudziestu lat i zdaje się, że nigdy nie przestanie tego robić. Jakimś cudem ten człowiek unika wszelkich skandali i tylko co parę lat organizuje subtelną, acz wystarczającą kampanię przedwyborczą.

Krasnystaw ciuła pod jego rządami wszystkie unijne pieniążki, jakie da się uciułać, więc co jakiś czas można się pochwalić jakąś piękną inwestycją, jak choćby park, na którym można sobie zrobić piknik bez koca. W pupę na pewno nie będzie zimno, bo betonowy skwer bardzo dobrze się nagrzewa. Oj tak krytykuję, żeby krytykować, nawet gdyby nie było tam nic poza trawą, to i tak nikt by nie wpadł na taki głupi pomysł jak piknik w środku miasta.

Tak czy owak, odnowiony rynek nie sprawił, że miasto się rozwija. Wręcz wydaje mi się, że dosyć regularnie się wyludnia

Dlaczego ludzie znikają? Bo przydałby się powiew świeżości na innym rynku - rynku pracy. Miasteczko jest w tej chwili przyjazne raczej dla nielicznych młodych szczęśliwców, którzy w pięknym krasnostawskim otoczeniu zdołają osiągnąć zadowalające warunki bytowe. Ciekawe jest to, że Krasnystaw dorobił się szerokiej oferty edukacyjnej, której niestety, jak tak dalej pójdzie, nie będzie miał komu zaoferować. Wydaje mi się, że dla młodych jest naprawdę sporo możliwości rozwoju talentów, widać masę oznak aktywności młodzieży, co napawa optymizmem i nadzieją, że miasto będzie żyło, jednak obawiam się, że mały odsetek zdolnych osób pozostanie tu na całe życie, większość pójdzie tam, gdzie będzie miała lepsze możliwości rozwoju, co jest zresztą bardzo logiczną koleją rzeczy.

Mógłbym ponarzekać jeszcze na urzędy, które wolno działają, ale nie zrobię tego, bo prawie nic w nich nie załatwiam, a jak nawet już załatwiam, to też nie widzę powodów do narzekania, a muszę też dla uczciwości dodać, że ludzie, których się spotyka choćby przy okazji robienia zakupów często są życzliwi, uśmiechają się i nie są gburowaci. Prawie jak w Białymstoku, serio. Myślałem, że jest z tym gorzej, ale ostatnio, obiektywnie spojrzawszy, stwierdziłem, że jest całkiem dobrze.

Mógłbym ponarzekać na mieszkańców, że śmieci rozrzucają naokoło, ale nie zrobię tego, bo i tak jest całkiem czysto zważywszy na to, że śmietników mogłoby być dwukrotnie więcej i nie rzucałyby się w oczy. Jak na razie rzuca się w oczy ich brak. Oczywiście nie na odnowionym ryneczku, tam jest najmarniej z dziesięć ładnych koszy z rybną płaskorzeźbą, ale gdy idę do domu, to na ulicy Sikorskiego i później na Borowej śmietników mijam dokładnie zero. Dlaczego? No przecież każdy ma przy domu śmietnik, to po co na ulicy jeszcze? Tako rzeczą możni tego miasta. No tak, słusznie, całkiem słusznie.

Ponarzekam też na kulturę jazdy, szczególnie w jednym aspekcie. Często zdarza mi się zatrzymać przed przejściem celem umożliwienia pieszym przejścia na drugi brzeg. Prawie tak samo często muszę obserwować jadące w drugą stronę samochody, których kierowcy nieszczególnie zwracają uwagę na takie subtelne  niuanse jak "powód zatrzymania się tego samochodu" i "wpływ zatrzymania się tego samochodu na moje zachowanie". Nie sposób dziwić się w takiej sytuacji pieszym, którzy, gdy się zatrzymam, na ogół stoją jeszcze z 10 sekund próbując się otrząsnąć, po czym dopiero rozpoczynają przeprawę na drugą stronę.

Taka sama kultura panuje też zapewne w wielu innych miastach bez sygnalizacji, ale pechowo się zdarzyło, że Krasnystaw jest jedynym takim, po którym często jeżdżę ja - krytykant wszystkiego.


Co jeszcze ciekawego w miasteczku? Piękny barokowy gigant, który przypomina o wielkości boga oraz skromności i pokorze jego wysłanników, smaczne jogusie i przede wszystkim Chmielaki. Można się najebać na środku ulicy, jedyna taka szansa w roku, polecam każdemu, niedługo relacja z kolejnej edycji!
 

Podoba się? Polub mój fanpage, niech spodoba się także Twoim znajomym!


Pozdrawiam (:

sobota, 6 lipca 2013

Ja stawiam!

Ten wpis jest dedykowany tym, którzy lata temu zwykli śledzić moje wpisy na pokefotoblogu, który prowadziłem ze starannością gimnazjalisty, a wydaje mi się, że nawet z większą. Dedykacja powodowana jest głównie treścią, bowiem tekst będzie taki trochę o przysłowiowej dupie Maryni, trochę głęboki, bardzo płytki, raczej lekki, może przyjemny, prawdopodobnie nieodkrywczy, zupełnie jak te sprzed lat...

Uwaga! W tekście występuje dużo niecenzuralnych wyrazów. Chociaż z drugiej strony nie dużo, bo tylko jeden. Tak w ogóle jak uważacie: czy jeśli w tekście występuje jedno niecenzuralne słowo dwadzieścia razy, to tekst zawiera więcej niecenzuralnych słów niż taki, w którym występuje dziesięć różnych niecenzuralnych słów po jednym razie? Albo trudniejsze rozstrzygnięcie: dwadzieścia razy jedno słowo, czy dziesięć różnych słów po dwa razy? Tyle filozoficznych pytań tytułem wstępu, teraz do rzeczy.

Dziś stawiam (niestety) pytanie wszystkim osobom, które kiedykolwiek powiedziały z pełnym przekonaniem, że życie/świat jest piękny, tylko ludzie to kurwy. Bo ja nie mogę do końca ustalić czym kierują się ludzie hołdujący tej formule, a często mnie to nurtuje. Nurt ten dodatkowo wzburzany jest przez fakt, że czasem ludzi tych jestem w stanie określić jako niegłupich, trochę ogarniętych, czy choćby mających potencjał. Często nie mogę ich określić nijak, bo rzucili mi się w oczy jedynie przez to, że gdzieś tam podpisali się pod tym zacnym sloganem, a tak poza tym to ich nie znam.

Dlaczego mnie to frapuje? To w zasadzie powinno być oczywiste, ale ja i tak wszystko wyłożę uzupełniając o jakieś głupie żarty i bezsensowne wtrącenia, żeby była jasność i radość. Tak w ogóle to zbliża się trzecia nad ranem, ale chyba lepiej już rozwinąć to, co akurat teraz zaświtało, niż stracić tę szansę, kto wie, może i raz na zawsze. Wróćmy do meritum po tym bezsensownym wtrąceniu (póki co nie było głupiego żartu): ja, człowiek o wąskiej perspektywie, chcę dowiedzieć się, jak rozumuje człowiek, który głosi slogan przytoczony wcześniej. Żeby jednak nie czekać, aż któryś czytelnik stwierdzi, że chodzi o niego, sformułuje swoje myśli i mnie oświeci, ja postanowiłem przedstawić swoje koncepcje, które uważam za prawdopodobne. Wtedy będzie łatwiej, bo być może temu czytelnikowi, który stwierdzi, że o nim mowa, zostanie tylko napisać mi w komentarzu na przykład, że jego tok myślenia to tok przedstawiony jako drugi w tekście. 

Zatem jak sobie to wyobrażam?

Koncepcja nr 1: 

Jestem człowiekiem. Moim zdaniem świat jest wspaniały, tylko ludzie to kur*y. Bóg sam wie, dlaczego ja nie jestem kur*ą, a tyle miliardów pozostałych ludzi tylko takim słowem określić można. Jest to wielką niesprawiedliwością, że zostałem/am osadzony/a w świecie sam na sam z tyloma kurw*mi. Moje życie jest przez to bardzo ciężkie, bo nie umiem się wpasować w otaczające mnie kurewskie społeczeństwo. Jedynym sensem mojego życia jest ciągłe poszukiwanie drugiej niekur*y tej planety. Tak bardzo chciał(a)bym, znaleźć kogoś jeszcze, kto nie byłby kur*ą, z kim można by raźnie przejść przez życie kurewskie.

Koncepcja nr 2:

Jestem kur*ą. Moim zdaniem świat jest wspaniały, tylko ludzie to kur*y. Nie wiem jak to się stało, że bóg potrafił stworzyć tak piękny świat, tyle pięknych zwierzątek, a zamiast zwykłych ludzi zrobił kur*y. Dobrze, że przynajmniej wszyscy są tacy sami to jest z kim pogadać. Nie jestem samotny/a, co dodaje mi otuchy podczas codziennej drogi przez życie kurewskie.  


Koncepcja nr 2.1 (racjonalistyczna vel. darwinowska):

Jestem kur*ą. Moim zdaniem świat jest wspaniały, tylko ludzie to kur*y. Szkoda, że ewolucja jest tak powolna, może gdybym urodził(a) się kilkanaście tysięcy lat później nie był(a)bym kur*ą, tylko normalnym człowiekiem, tak jak reszta ludzi.

Koncepcja nr 2.2 (chrześcijańska)

Jestem kur*ą. Moim zdaniem świat jest wspaniały, tylko ludzie to kur*y. Jest mi bardzo, bardzo przykro. Można by powiedzieć, że jestem zawiedziony/a faktem, że taki poważny gość jak Bóg jest kur*ą, stworzył świetny świat pełen wszelkiej cudowności, a całe dzieło zwieńczył wykreowanymi na swoje podobieństwo kur*ą Adamem i kur*ą Ewą. To przygnębiające.

Koncepcja nr 3: 

Jestem Ubulungiem. To taki odpowiednik człowieka na planecie, z której pochodzę. To bardzo nieprzyjemne, że zostałam tak pokarany/a przez ubulundzki sąd. W końcu ukradłem/am tylko paczarek, to nic wielkiego. A oni zesłali mnie na tę kurewską planetę i muszę się męczyć z tyloma kurw*mi, że aż głowa mi puchnie. 

Koncepcja nr 4 (nie bardzo chciałem dopuszczać ją do świadomości):

Jestem człowiekiem. Moim zdaniem świat jest wspaniały, tylko ludzie to kur*y. Oczywiście, że poza mną, ja jestem fajny/a. Ten slogan, to taka parafraza z marszałka Piłsudskiego. Tak naprawdę, czego nie jestem świadomy/a, jestem kompletnym głąbem, nie wiem co to znaczy parafraza, ani o co chodziło Piłsudskiemu. Nie wiem też, że nie miało to absolutnie nic wspólnego z tym, co mój ukochany slogan. Ale to brzmi fajnie, naprawdę fajnie. 


Nie mam więcej pomysłów, jeśli Wy je macie - nie krępujcie się! Aha, jeśli myślicie, że wszystko napisałem w nocy, to jesteście w błędzie. Przerwałem niedługo po tym, jak napisałem, która jest godzina i dokończyłem następnego dnia. 


Podoba się? Polub mój fanpage, niech spodoba się także Twoim znajomym!


Pozdrawiam (:

czwartek, 4 lipca 2013

TSJ - odcinek 1: Tu się uderz pani Jolanto!

Już dziś, już zaraz, już teraz macie szansę przeczytać premierowy odcinek cyklu TSJ!

Pani Jolanta Szyczpińska zdobyła się ostatnio na piękny gest solidarności i jednocześnie dramatyczny krok. Zdecydowała, że nie będzie podejmowała leczenia swojej choroby nowotworowej, jeśli nie mogą go podjąć wszyscy inni chorzy. Przypomina, że dostęp do takich świadczeń gwarantuje wszystkim konstytucja.
"Ja naprawdę cenię swoje życie i zdrowie, ale nie zamierzam poddawać się terapii tylko dlatego, że mnie na nią stać, a innych już nie. Dlatego nie korzystam z przywilejów władzy i prywatnej służby zdrowia, chociaż posiadam takie możliwości. To jest mój wybór zgodny z sumieniem."
Naprawdę bardzo współczuję każdemu, kto choćby zetknął się z nowotworem. Znając panią Szczypińską śmiem jednak podejrzewać, że wszystko potoczyłoby się inaczej, gdyby przy władzy znajdowała się aktualnie nie Platforma Obywatelska, a Prawo i Sprawiedliwość. Nie wpłynęło by to pewnie zbytnio na dostępność leczenia, ale na decyzję pani Szczypińskiej już pewnie dosyć znacząco. Moim zdaniem, skoro pani Jola jakiś tam pieniądz zaoszczędzony ma, to więcej dobra zrobiłaby fundując leczenie sobie i choćby jednej innej osobie, której na to nie stać. Ale polityk jest politykiem nie tylko w sejmie i o priorytetach zawsze musi pamiętać! 

Niemniej jednak z całego serca życzę pani Jolancie powrotu do zdrowia. 

Ma rację.


Podoba się? Polub mój fanpage, niech spodoba się także Twoim znajomym!


Pozdrawiam! (:

wtorek, 2 lipca 2013

Wychowanie moralne i etyczne w szkole na bazie moich doświadczeń i wspomnień.

W wieku lat siedmiu do pierwszej klasy trafił niepozorny knyp. Na tym etapie był raczej mało problematyczny, a z lekcji religii pamięta tylko zadawane co tydzień w poniedziałek pytanie: "czy byłeś w niedzielę w kościele?". Zawsze odpowiadał, że nie. To znaczy raz chyba odpowiedział, że był, bo na chwilę rzeczywiście wstąpił. Nie to, że kłamał, bo naprawdę był mało problematyczny. Wizyta była owocem chyba jakiegoś ojcowskiego eksperymentu, ale dziś brakuje na ten temat pewnych danych. W każdym razie knypa nie irytowały jeszcze wtedy takie rzeczy jak dzisiaj, więc nawet nie pamięta, czy pani katechetka była fajna, czy nie.

niedziela, 30 czerwca 2013

TSJ

Jako że każdy szanujący się blogger, vlogger, czy co tam innego ma swój ciekawy lub mniej ciekawy cykl, to uznałem, że i mi się taki należy. Mój cykl jak już się co po niektórzy pewnie domyślają będzie kozacki i będzie bił na głowę wszystkie inne cykle, jakie do tej pory znaliście. Będzie szalony. Dlaczego? Dlatego, że nie będzie cykliczny, bo nie będzie regularny. A w cykliczności chodzi chyba głównie o regularność, chyba, że się mylę, to poprawcie. Niemniej nazwałem ten nieistniejący jeszcze twór cyklem, bo taka nazwa mi odpowiada i koniec. 

piątek, 28 czerwca 2013

Wychowanie moralne i etyczne w szkole.

Jak sam tytuł wskazuje, jest to kolejna część cyklu "Religia w szkole jest (...) bezsensowna (...)". Gówno prawda, wcale na to nie wskazuje - chciałoby się rzec, ale działalność ludzi pokroju bohatera jednej z poprzednich publikacji - pana Michalika - sprawia, że wychowanie moralne i etyczne w szkole najczęściej sprowadza się tylko i wyłącznie do lekcji religii. 

Dzisiaj opowiem o stronie czysto teoretycznej wspomnianej niedawno kleru dwudziestoletniej wojny o religię w szkole. O przywróceniu jej po najciemniejszym okresie w historii naszego kraju, który przyrównać można chyba jedynie z okresem "od początku do 966 roku", mianowicie po okresie PRLu. Śmiało można powiedzieć, że dla Polski był to okres straszniejszy, niż dla rozwoju nauki tysiąc lat średniowiecza, jak sądzę. Tak naprawdę to nie wiem, urodziłem się w 1993 roku. 

środa, 26 czerwca 2013

Osaczony jak katolik w Polsce

Na dziś będzie rada dla tych, którzy będą aspirować do stawiania zarzutów i krytykowania moich wypowiedzi, szczególnie na temat kościoła katolickiego i trochę wyjaśnień.

Rada: Przede wszystkim nie popełniajcie elementarnego błędu. Nie można przyznać się do tego, że krytykuje się fragment, bo całości się nie czytało. Ja rozumiem, pewnie się nie dało - za dużo jadu, nienawiści. Przecież wiem, co piszę. Wiem, że nie ma tam krzty szacunku, dystansu, żartu. Ale mimo wszystko nie przyznawajcie się, że nie przebrnęliście przez całość. Tracicie wtedy na wejściu całą wiarygodność, zamiast ją zachować i stracić trochę później.

Dlaczego zarzucam ludziom, że nie słuchają kazań? Już wyjaśniam.

wtorek, 25 czerwca 2013

Nie krzyczeć

Znowu natrafiłem na świetny polsatowski program "Tak czy nie?", którego prowadząca wydaje się być kompetentna chyba jedynie do tego, by zadawać tytułowe pytanie. Pan Winnicki z panem Andrzejem Celińskim dyskutowali o sprawie ostatniego incydentu w czasie wykładu Zygmunta Baumana na uniwersytecie we Wrocławiu. 

Nie będę jednak roztrząsał, który z panów miał rację w tym sporze, bo naturalnym jest, że nie miał jej żaden z nich, tylko ja, ale nie powiem Wam jak jest naprawdę. Refleksja moja, będąca owocem obejrzenia tego programu, tyczyć się będzie sposobów komunikacji preferowanych przez sporą część populacji. Otóż ta spora część wierzy głęboko, że im głośniej się wyraża myśli, tym większa szansa na przekonanie innych do swoich racji. Wydaje mi się, że niestety robią sobie (a zwłaszcza rozsądniejszej części populacji o tych samych poglądach) takim wierzeniem dużą krzywdę. Weźmy sytuację z owego wykładu: